wczesnym rankiem - codzienność młodej mamy, polonistki i bibliotekarki
  • STRONA GŁÓWNA
  • CODZIENNOŚĆ
    • Radości
    • Refleksje
    • Organizacja
    • Chwila dla siebie
    • Z pamiętnika
  • KREATYWNIE
    • Opowiadania
    • Dom
    • Sztuka
  • POLONISTYKA
    • Pisanie
    • Książki
    • Studia polonistyczne
      i edytorstwo
  • OKOŁOPSYCHOLOGICZNE
  • POLECAM
  • O MNIE I BLOGU / KONTAKT
nowy wpis w każdy wtorek o 19:00


 

 nocne niebo nad lasem iglastym, pada śnieg, akwarela

Mam 30 lat! A właściwie to skończyłam 30 lat jakieś pół roku temu (tak, moje wpisy mają aż taką obsuwę). Zmiana cyfry z przodu to chyba moment, który nie każdy lubi? Ja za to jestem pełna ekscytacji i wdzięczności. Nieraz chyba już tu wspominałam przy okazji urodzin, że ja uwielbiam 27 stycznia każdego roku. To dla mnie dzień, w którym świętuję swoje życie. W wieku 30 lat mam to szczęście być dokładnie w tym miejscu, w którym chciałabym być. Wychowałam się w pełnej, kochającej (choć, jak u wszystkich, niepozbawionej problemów) rodzinie, mam dwójkę moich najulubieńszych na świecie ludzi, z którymi mogę być każdego dnia: mojego Męża i Synka. Moja codzienność jest dzięki nim taką, o jakiej marzyłam. Mam kilka wspaniałych, bliskich osób wokół siebie, w tym najlepszą na świecie przyjaciółkę, z którą przyjaźnimy się od 24 lat! Mam super pracę, ciepły dom, pyszne jedzenie, pasje i zainteresowania, mam stabilizację, której mi potrzeba, mam w sobie samozaparcie do polepszania jakości życia i dążenia do zdrowia. Mam tak wiele. 

Współczesny świat powiedziałby pewnie, że jestem uprzywilejowana. I wiecie co? Tu się z nim zgadzam. Mam ogromny przywilej żyć, kochać i być kochaną. mieć gdzie mieszkać i co zjeść. Dużo tu ostatnio o trudach (albo jeżeli jeszcze nie dużo, to parę takich wpisów pojawi się niebawem), bo też nie chcę ukrywać tego, co przeżywam i o tym przecież jest ten blog - o mojej codzienności. Dlatego nie dziwcie się tymi zmianami w klimacie tekstów, tak wygląda moje życie - jest pełne niesamowitych darów i trudne do poukładania jednocześnie. 

W roku moich 30. urodzin chciałabym podzielić się z Wami wdzięcznością, którą mam w sobie. Za życie w ogóle, za to wszystko, co opisałam wyżej, za to, czego nie opisałam, ale też za poszczególne przeżycia, których 30 przytoczę, ku pamięci, poniżej. 

30 wspaniałych rzeczy, których doświadczyłam do mojej 30-stki (kolejność dość losowa):

1. Bawiłam się całymi dniami na podwórku i miałam swoją ekipę znajomych, a jednocześnie odkrywaliśmy razem tajniki pierwszych gier komputerowych, czatów i Gadu-Gadu.

2. Byłam przez ok. dwa lata naukowcem - dzięki wspaniałym Wykładowcom miałam okazję doświadczyć życia badacza literatury. W ramach tutoringu napisałam artykuł naukowy o prozie Erica Emmanuela Schmitta, a na licencjacie podjęłam się analizy i interpretacji wierszy ukochanego poety, Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, w dość oryginalnym ujęciu krytyki tematycznej.

3. Obroniłam licencjat i magisterkę na ulubionym kierunku - filologii polskiej.

4. Wyszłam za Mąż za najwspanialszego człowieka.

5. W moim życiu pojawił się drugi, maleńki, najwspanialszy człowiek. A potem... URODZIŁAM GO!

6. Podróżowałam. Dzięki Rodzicom, ówczesnym przyjaciołom i wspólnocie zwiedziłam mnóstwo zakątków w Polsce, a także znacznie więcej krajów, niż myślałam, że odwiedzę: Czechy, Słowację, Niemcy, Węgry, Litwę, Hiszpanię, Włochy, Martynikę, Izrael i Palestynę, Anglię. Przelotem byłam też we Francji.

7. Pokonałam lęk przed wodą i nurkowałam na sześciu metrach w Morzu Karaibskim!

8. Poszłam na terapię. A potem kolejną. I jeszcze jedną. A wszystko to z woli życia. Jestem dumna z tego, jak potrafię zakasać rękawy do pracy, nawet, gdy wydaje się, że wszystko się wali.

9. Od małego prowadziłam blogi, a po latach wróciłam do pisania, bo to uwielbiam!

10. Mimo lęku wysokości i tego, że boję się zwierząt (tak, mam sporo lęków 😅), spróbowałam jazdy konnej i przez parę lat to była moja wielka pasja.

11. Dzięki Przyjaciółce podczas mojego wieczoru panieńskiego spełniłam marzenie o jeździe konnej w terenie, po polach, lesie i nad jeziorem.

12. Obcięłam włosy i zapuściłam grzywkę, na którą przez całe nastoletnie życie myślałam, że jestem skazana.

13. Razem z Mężem trenowałam przez parę lat taniec swingowy i bawiliśmy się wyśmienicie!

14. Spróbowałam kilku prac: byłam sprzedawcą i doradcą klienta, opiekunką kolonijną, magazynierem w firmie z sukienkami, korepetytorem, opiekunką do dzieci, redaktorem prowadzącym w wydawnictwie.

15. Zdecydowałam się zostawić toksyczne środowisko pracy, a wraz z nim marzenie zawodowe o byciu redaktorem, i postawić na spokój.

16. Dzięki temu zyskałam super pracę, która daje mi poczucie stabilności i jest przede wszystkim normalna. Odkryłam też, jak bardzo lubię być bibliotekarzem.

17. Napisałam dwa opowiadania, które ukazały się w antologiach.

18. Pojechałam jako wolontariusz na Światowe Dni Młodzieży w Krakowie i spędziłam niepowtarzalny czas z ludźmi z całego świata.

19. ... i spałam pod gołym niebem na polu razem z 1,5 milionem osób! 

20. Spędziłam jedne całe bite wakacje przed TV, oglądając razem z siostrą nastolatkowe seriale i bajki. I wspominam to jako coś wyjątkowego.

21. Razem z podwórkową ekipą bawiliśmy się jako dzieci w "Dzieci z Bullerbyn" - każde z nas było inną postacią, mieliśmy takie niskie drzewo, na które się wspinaliśmy i które było naszym domem. 

22. Byłam na kajakach i zarazem pierwszy raz na wycieczce "namiotowej". Cóż, lekko mówiąc, nie spodobało mi się, ale spróbowałam ;)

23. Jeździłam na nartach, łyżwach, rolkach, konno, chodziłam na nordic-walking, zumbę, fitness; słowem - trochę się ruszałam, jak na osobę dość asportową.

24. Zaczęłam żyć bardziej minimalistycznie i odgruzowywać mieszkanie (choć tu jeszcze daleko do minimalizmu).

25. Byłam na koncercie sanah.

26. Pewnego lata wstałam o 3 nad ranem, by wybrać się na wschód słońca nad morzem.

27. Po pierwszym roku studiów przestałam udawać, że lubię imprezować, i to był jeden z pierwszych kroków do bycia bliżej siebie, bardziej autentycznie i z mniejszym wstydem.

28. Po wymagających studiach zrobiłam sobie rok bez czytania, a później zamieniłam ambitną literaturę na książki "lekkie", a dające do myślenia filmy na luźne seriale. Zdarza mi się oczywiście sięgać po trudniejsze pozycje, ale nie zmuszam się do tego i mam się dobrze z tym, że rozrywka jest dla mnie rozrywką.

29. Spędziłam cały, wspaniały rok, z moimi ulubionymi ludźmi - Synkiem i Mężem - i mimo wszelkich trudności, byliśmy blisko, razem, w miłości i trwałości. Czy mogłam sobie wymarzyć coś piękniejszego? Z radością przeżywam kolejne lata z nimi.

30. Dokładnie w dniu trzydziestych urodzin poszłam na pierwsze w życiu leczenie kanałowe (tego akurat nie polecam).

ozdobna linia roślinna, akwarela

Podobno lata 30. życia są lepsze od 20. pod tym kątem, że jest się pewniejszym siebie, bardziej ustatkowanym, bardziej wie się, co chce się robić, a czego nie. Jak na razie zdecydowanie to czuję i mam nadzieję, że tak będzie dalej. 

Wdzięczna za 30 lat mojego dotychczasowego życia
Ściskam
Kasia L.

Po co piszę? 

Zadaję sobie to pytanie, odkąd zaczęłam wczesnym rankiem. Wcześniej, gdy byłam dzieckiem, później nastolatką, pisałam dla rozrywki, dla zabicia czasu, dla upamiętnienia każdego mojego dnia, dla znajomych (wtedy życie kwitło na blogach, fotoblogach, gadu-gadu, czatach i innych tego typu miejscach w Internecie). Teraz, gdy jestem już przecież DOROSŁA, nie wypada mi pisać wszystkiego, czy też nie wypada mi pisać bez powodu. A przynajmniej to sugerują mi czasem natrętne myśli.

Piszę, bo po prostu lubię? Ale po co dokładać do tego zalewu treści, który jest obecnie w Internecie, jeszcze więcej? I co ja, zwykła dziewczyna, mam do powiedzenia więcej/lepiej ponad to, co już ktoś inny napisał?

Piszę, bo mam talent? Głupio przecież tak się do tego przyznać. To takie zarozumiałe, prawda? Powiedzieć o sobie "jestem w tym dobra". Wierzyć w to, a nawet pozwolić sobie  w i e d z i e ć  to.

Piszę, bo czuję, że mam coś do przekazania? Głównie to, że zwykłe życie jest super - i to zwykłe w dosłownym rozumieniu tego słowa, to znaczy takie, jakie jest. Że nie trzeba go kreować. Że można czuć sprzeczne emocje, np. w macierzyństwie. Że nie wszystko jest łatwe czy zero-jedynkowe. Że dwie rzeczy mogą być prawdą. Że będąc osobą po studiach humanistycznych, do tego bibliotekarką, redaktorką, można odczuwać niechęć do "wyższej" literatury czy ambitnych filmów i od lat sięgać głównie po odmóżdżające programy telewizyjne czy książki-młodzieżówki obyczajowe/romansowe. Że bycie mamą można przeżywać bardzo trudno, jednocześnie kochając tę rolę najmocniej. Że można być osobą wierzącą, praktykującą katoliczką, a jednocześnie śmiać się z memów o papieżu czy widzieć rzeczy, nad którymi jako Kościół musimy pracować. I w drugą stronę - że gdy są piękne, magiczne, "instagramowe" momenty, można je pokazać i nie trzeba na siłę ich z tego odzierać. Że można przyznać, że nie daje się rady i można przyznać, że radzi się sobie świetnie. I tak dalej, i tak dalej.

W tym ostatnim "piszę, bo..." jest chyba najwięcej moich wątpliwości. Jak teraz, gdy jestem w trakcie tworzenia wpisu o trudnościach w moim macierzyństwie. Bo chcę pokazać po prostu, jak było u mnie, licząc na to, że może jakiemuś rodzicowi obecnemu lub przyszłemu, pomoże to mówić o swoich trudnościach czy uznać je za naturalne. Ale co jeśli zostanę opacznie zrozumiana? Co jeśli z tego wpisu wybrzmi w jakiś niezwykły sposób, że kocham moje dziecko choć odrobinę  m n i e j, bo macierzyństwo mnie doświadczyło? Co, jeśli...?

Dlatego dziękuję za każdy komentarz, wiadomość prywatną czy "hej, czytam twój blog, kiedy kolejny wpis?", wypowiedziane przy okazji spotkania. Za odpowiedzi na Instagramie. Chowam te momenty w pamięci, a wiadomości często screenuję i przechowuję w osobnym folderze na telefonie. Gdy po raz setny wątpię w to moje pisanie, opowiadanie codzienności, odpalam je sobie i przypomina mi się, dlaczego warto. Rozlewa się w moim sercu ciepełko, które napędza mnie do działania.

Zawsze, gdy wracam do punktu wyjścia i ponownie muszę "szukać siebie", zadaję sobie to kultowe pytanie z filmu "Chłopaki nie płaczą" - co chcę w życiu robić? A gdy odpowiedź brzmi "nie wiem", zastanawiam się, co lubię, w czym jestem dobra, co sprawia mi radość, co daje spełnienie. Jedną z pierwszych myśli, która przychodzi jest właśnie PISANIE. Tworzenie. Słowo - to na "papierze", bo w tym wypowiadanym nie jestem zbyt zręczna, choć próbuję czasem co nieco przemycić na moim Instagramie @wczesnymrankiem w bardzo nieregularnych i niezbyt udolnych, ale przyjemnych dla mnie w robieniu, gadanych filmikach. 

Właśnie, skoro o tym mowa. Teraz każdy może o swojej codzienności opowiedzieć, a nawet pokazać najbardziej trywialne jej fragmenty, co jeszcze niedawno nie przyszłoby nikomu do głowy. Uwielbiam oglądać tego typu treści i mnie ten wspomniany "zalew" osobiście nie przeszkadza. Ale gdy ja sama to robię, wymagam już od siebie jakiegoś bliżej nieokreślonego WIELKIEGO SENSU. A może sensem może być po prostu dostrzeżenie codzienności taką, jaką jest? Bycie w niej? Pokazywanie, że "ja też tak mam"? Bo wiecie, co wnoszę do tego zalewu treści? Swoją perspektywę. O niej, o moim doświadczaniu, nikt inny nie jest w stanie opowiedzieć, tylko ja. Beze mnie to nigdy nie powstanie, nie zostanie powiedziane. Dlatego każdy jest wyjątkowy i niezastąpiony, mimo że wydawać się może, że robi to samo, co wszyscy. Nie, bez żadnego z nas ten świat nie będzie taki sam.

Dygresja goni dygresję. Trochę taki strumień świadomości mi się tu robi. Wracając więc do wątku z "Chłopaki nie płaczą" - jeden z bohaterów filmu ma prosty przepis na to, co zrobić, gdy już sobie na to kluczowe pytanie "co chcę w życiu robić" odpowiem. Laska mówi: "potem po prostu rób to". No więc robię. Staram się. Mimo wątpliwości, mimo czasem poczucia braku sensu lub lęku o bycie inaczej zrozumianą, mimo wstydu (bo przecież nie robię tego anonimowo, mam pracę, mam środowisko, w którym przebywam - wszędzie tam są znajomi, którzy mogą czytać, co piszę, i oceniać), mimo to, że systematyczność jest cechą, którą nie wiem, czy kiedykolwiek w czymkolwiek osiągnę.

A dlaczego piszę o codzienności? Zwyczajnie dlatego, że ją kocham. Nie jestem typem marzyciela, raczej osadzam się dość głęboko w realizmie i to o nim lubię najbardziej marzyć. Zwyczajność to coś, co mnie zachwyca i daje najwięcej inspiracji. A gdy, jak każdemu czasem, wydaje mi się nużąca i bez wyrazu, pisanie o niej sprawia, że wyszukuję w tej szarości momenty ważne, piękne, trudne, różne promyki i okazuje się, że tych odcieni jest więcej, niż mi się wydawało. Codzienność dostarcza mi najwięcej tematów i najbardziej pobudza moją kreatywność. 

Kurczę, naprawdę wydaje mi się, że to pisanie ma sens. Że to część mnie. I że mam za tym iść. 

Ściskam
Kasia L.

jeżyk z jabłkiem, akwarela

Dzień dobry w 2025 roku! 

To chyba najtrudniejsze podsumowanie roku, jakie przyszło mi do tej pory napisać. Bo jak ubrać w słowa cały rok zmian, zawirowań, momentów przepełnionych niewymowną miłością i szczęściem zmieszanych z tymi najczarniejszymi chwilami, gdy nie widać więcej niż tylko przerażenie i niemoc? Rok 2024 był zdecydowanie sinusoidą emocjonalną, rollercoasterem wydarzeń i w ogóle tymi takimi kostkami typu "story cubes", co za każdym rzutem wyskakuje nowa historia złożona z pozornie niezwiązanych ze sobą obrazków, a ty nie dość, że musisz się w tym połapać i odnaleźć, to jeszcze ułożyć z tego coś sensownego.

Ale dobrze, od początku. Jak wiecie (lub nie wiecie, bo w sumie na blogu nigdy nie dałam o tym znać), we wrześniu 2023 roku urodziłam synka. W styczniu 2024 roku mój maluch skończył 3 miesiące, a my weszliśmy w ten rok z całym bagażem trudów, których się nie spodziewaliśmy: jego problemami zdrowotnymi, ciągłymi wizytami u lekarzy, moją niekończącą się nadprodukcją pokarmu, która sprawiała, że bolało mnie praktycznie wszystko, depresją poporodową, a także kwestiami dotyczącymi każdego młodego rodzica: niepewnością, zmęczeniem i głową pełną wiadomości (często sprzecznych) o opiece nad niemowlakiem. Było niewymownie trudno, tak często nie widać było nadziei, a jednocześnie synek wniósł w nasze życie coś, z czego nigdy nie chcielibyśmy już zrezygnować - po prostu siebie jako odrębną, choć tak zależną od nas, wspaniałą osobę. 

Tak nam mijały pierwsze miesiące tamtego roku. Mówili, że łatwiej będzie po 3. miesiącu życia, potem, że po 6., potem, że po 9., po roczku... A ja czekałam i z całych sił starałam się w to wierzyć i trwać. No właśnie, cel na każdy dzień to było "przetrwać" - to już było tak dużo! Na szczęście byłam już wtedy w trakcie leczenia i pod opieką wspaniałych specjalistów, zarówno w kwestiach psychicznych, jak i w laktacji, która powiedzieć, że dawała się we znaki, to jak nic nie powiedzieć. A i wsparcia ze strony bliskich robiło się coraz więcej, za co jestem niesamowicie wdzięczna. Rzeczywiście wraz z upływem każdego miesiąca było się jakby troszeczkę łatwiej, aż w końcu synek nauczył się przemieszczać, a później siadać, i od tej pory zrobiło się zdecydowanie lepiej. Choć patrząc na nasze temperamenty spodziewaliśmy się wrażliwego na bodźce, spokojnego dziecka, Antoś zaskoczył nas swoim ruchliwym, energicznym, radosnym usposobieniem i układem nerwowym potrzebującym ciągłej stymulacji. Trochę mi zajęło nauczenie się tego człowieka, nie było to łatwe. Teraz za to nie wyobrażam sobie mieć "spokojniaczka", ta mała rakieta wnosi tyle dynamizmu i radości!

W nowy rok wkroczyłam, karmiąc mojego synka. Rolety były zasłonięte, żeby się nie budził, więc to był pierwszy raz, kiedy nie widziałam w okolicach północy ani jednego fajerwerka. Wyjątkowy sylwester i początek roku!

W styczniu skończyłam 29 lat, tym samym rozpoczynając ostatni rok "dwójki z przodu". Mój mąż ma taką tradycję, którą zresztą uwielbiam, że urządza mi dwutygodniowe świętowanie, zaczynając tydzień przed urodzinami i kończąc tydzień po - codziennie sprawia mi jakąś drobną niespodziankę. Dzięki temu co roku czuję, że ten czas jest wyjątkowy, a że ja swoje urodziny bardzo lubię, to tego stycznia zawsze trochę wyczekuję.

W marcu synek skończył pół roku, więc zaczęliśmy rozszerzanie diety. Nie powiem, szło opornie, ale było przy tym mnóstwo śmiechu (i bałaganu ;)). Tego dnia, jak co miesiąc w pierwszym roku jego życia, zrobiliśmy symboliczne świętowanie i nagraliśmy krótki filmik. Pamiętam, że miałam wtedy akurat grypę żołądkową, więc zamiast w ciastko, wbiliśmy świeczkę w chrupka kukurydzianego.

W maju zaczęłam poszukiwania psychoterapeuty, który pomógłby uporać mi się z depresją poporodową, która jednocześnie była w moim przypadku nawrotem tej choroby. Na szczęście bardzo szybko udało się znaleźć odpowiednią osobę i do dziś jestem bardzo zadowolona z wyboru. 
Oprócz tego odwiedziliśmy moją siostrę, szwagra i chrześniaka w Warszawie. Te wspólne chwile są tak rzadkie, odkąd mamy malutkie dzieci, że każda jest na wagę złota! A obserwowanie tego, jak nasi synkowie stopniowo zaczynają coraz bardziej zauważać swoją obecność, jest przezabawne. 

W lipcu synek mojej siostry skończył roczek! Zrobiliśmy z tej okazji małe świętowanie i spędziliśmy razem trochę czasu tu w Gdańsku.
Wybraliśmy się też naszą trójką na pierwsze rodzinne wakacje, do Elbląga. Spędziliśmy parę dni w super hotelu, bawiąc się, odpoczywając i spacerując po okolicach. 

W sierpniu świętowaliśmy okrągłe urodziny mojej mamy i jeszcze jedną, nie byle jaką, okazję! 

We wrześniu mój mały synek skończył ROCZEK! A ja po raz pierwszy przeżywałam urodziny swojego własnego dziecka. Zupełnie niecodzienne przeżycie, w końcu wtedy też niesamowicie dużo zmieniło się we mnie. Jestem z nas dumna, że tamtego dnia tak dzielnie i wspólnie (całą trójką) rozpoczęliśmy przygodę życia.
Świętowaliśmy też z mężem 5. rocznicę ślubu, wybraliśmy się na obiad na 32. piętro Olivia Star i to był strzał w dziesiątkę! Plus jedna z naszych pierwszych randek jako rodzice.

Październik i listopad minęły nam zwyczajnie, głównie na jesiennych spacerach i zabawach w bawialni. 

W grudniu nasz synek dostał swoją własną minikanapę i bardzo się z nią polubił. Oprócz tego szykowaliśmy się do świąt i staraliśmy się dbać o odpowiedni klimat, bo to pierwsze takie bardziej świadome święta Antosia. Jego zachwyt nad choinkami i światełkami był niesamowity!

I tak, rodzinnie, za wszelką cenę trzymając się razem i stawiając pierwsze kroczki ku lepszemu samopoczuciu, minął nam 2024 rok. A jakie plany na 2025? 

CO NAS CZEKA W 2025 ROKU?

Dwie takie dominujące sprawy, które jak na razie rysują się na ten rok, to:

    1) mój powrót do pracy i przeorganizowanie dotychczasowej rutyny;  
    2) dalsze leczenie i dążenie do dobrostanu.

W związku z tym (i nie tylko) moje PLANY I CELE NA 2025 ROK to:

✦ zadbanie o dobre jedzenie - przygotowywanie tygodniowych jadłospisów (chociaż takich orientacyjnych), robienie konkretnych zakupów pod posiłki, mealprep (czyli przygotowywanie niektórych posiłków czy obróbka produktów na kilka dni w przód) - chciałabym marnować mniej jedzenia i jeść razem z rodziną więcej sensownych posiłków;
✦ regularność w zgrywaniu zdjęć oraz tworzenie albumów - to coś, o czym marzę już od dawna, ale jestem beznadziejna w systematyczności; tutaj podjęłam już pierwsze kroki i zebrałam najważniejsze zdjęcia z 2024 roku;
✦ powrót do pisania i malowania;
✦ pilates/zdrowy kręgosłup - bardzo chciałabym raz w tygodniu, czy chociaż raz na dwa tygodnie, znaleźć trochę czasu na zajęcia grupowe, które poprawią trochę moją sprawność i może zaradzą części problemów z kręgosłupem, a przy okazji będą ciekawą odskocznią;
✦ przeczytać przynajmniej 12 książek;
✦ kontynuować odgracanie - gdy na świecie pojawił się Antoś, a wraz z zostaniem rodzicami, nasz czas i zasoby mocno się skurczyły, zrozumieliśmy, jak wiele zbędnych przedmiotów jest w naszym domu i ile czasu przez to marnujemy na sprzątanie i zaprzątanie sobie tym głowy; zaczęliśmy wtedy pozbywać się mnóstwa rzeczy i zobaczyliśmy, że im więcej wyrzucamy, tym lżej się czujemy. Powiem Wam, że to wciąga! Dziś już mamy o wiele mniej przedmiotów, a mimo to wydaje mi się, że jeszcze przynajmniej 1/3 jest zbędna.

Oczywiście mnie jako perfekcjonistkę-maksymalistkę kusi, żeby postanowić sobie więcej, bo przecież tyle jest wspaniałych rzeczy do zrobienia! Ale hamuję się i myślę sobie, że jeżeli w mojej obecnej sytuacji uda mi się dopełnić tych postanowień, to i tak będzie olbrzymi krok naprzód. A jak się nie uda, to... też będzie okej.

Życzę Wam wspaniałego roku, odwagi! :)

Ściskam,
Kasia L.

PS. Jak miło znów tu być!


gwiazda betlejemska akwarela

Piszę te słowa 26 maja 2023 roku - w mój pierwszy Dzień Matki. Nie mam jeszcze pojęcia, co to dla mnie oznacza. Wiem tylko, że już na zawsze będę mamą i ta myśl wzrasta we mnie i nabiera coraz to nowych znaczeń.

Piszę, bo chciałabym zapamiętać, utrwalić, jak czułam się jako mama dziecka jeszcze nienarodzonego. Jestem szczęśliwa i bardzo ciekawa, jak to będzie, gdy maluch będzie już na świecie. Jestem podekscytowana na myśl o malutkim łóżeczku, wzruszam się, patrząc na pierwsze prezenty, które dostaje ten, który wielu już w sobie rozkochał, jeszcze nie będąc po drugiej stronie brzucha. A największe ciepło czuję chyba wtedy, gdy widzę, jakim wspaniałym tatą jest (i ciągle staje się) mój Mąż. 

Trochę się też boję, ale nie jest to uczucie dominujące. Nie wiem, co będzie, a być może wszystko. Ale na tym polega przecież całe życie. Ufam Bogu, że ma dla naszej rodziny najlepszy plan. Niewiele (albo może i nic) jeszcze wiem o opiece nad noworodkiem, ale wiem, że będziemy najlepszymi rodzicami, jakimi będziemy w stanie być. Nie wiem, jak to będzie żyć w trójkę, ale wiem, że nasza codzienność będzie jeszcze piękniejsza. Nie wiem, jak to będzie rodzić i być w połogu, ale staram się tę jedną wielką niewiadomą przyjmować i akceptować.

Ostatnie kilka miesięcy przed porodem chciałabym spędzić na dwóch rzeczach. Po pierwsze, na naładowaniu baterii na zaś, tak mocno, jak się da - żeby mieć później z czego "nalewać" dla moich najbliższych. Chciałabym dużo odpoczywać, robić dla siebie miłe rzeczy, spisywać myśli, malować, spędzać czas z samą sobą. Chciałabym czerpać z chwil sam na sam z Mężem. Po drugie, chcę zacząć w końcu czytać te mądre książki o ciąży i macierzyństwie, na które nie miałam do tej pory przestrzeni. Chcę cieszyć się wiciem gniazda - porządkami, urządzaniem, kompletowaniem wyprawki. Moje ciało już mówi, że potrzebuje odpocząć, zwolnić. Chciałabym mu na to pozwolić.

Jestem mamą. Nie wiem jeszcze, co to znaczy. Ale wiem, że mam to wypisane w sercu. 

Ściskam
Kasia L.

minimalistyczny stroik ze świeczką, akwarela

Zabrałam samą siebie na noworoczną randkę. Wiem, to dość popularne ostatnio w social mediach pod nazwą "solo date". Wszystko zaplanowałam: obmyśliłam trasę po różnych sklepach w poszukiwaniu wystarczająco dobrego kalendarza, dodałam do listy spacer po okolicy, a jako punkt docelowy wybrałam klimatyczną kawiarnię wśród bloków. Już parę dni wcześniej byłam niezwykle podekscytowana na myśl o takim wyjątkowym, zaplanowanym czasie z samą sobą. Potrzebowałam poukładać myśli, podsumować rok i zebrać marzenia na kolejny.

Po obejściu kilku sklepów, udało mi się znaleźć kalendarz niemal idealny - nieduży (mieszczący się do każdej torebki), miękki, w kwiaty, z tygodniową rozkładówką i miejscem na notatki, dodatkowymi kartkami z tyłu... Bez kalendarza czuję się jakaś zagubiona, zbyt wiele spraw piętrzy się w mojej głowie. Gdy zapiszę te najważniejsze, o których nie powinnam zapomnieć, czuję się lżej, bo wiem, że mam "pamięć zewnętrzną". A poza tym bardzo lubię odhaczać sprawy załatwione.

W kawiarni zamówiłam sobie cappuccino i ulubioną rurkę z bitą śmietaną, usiadłam na kolorowej kanapie w najdalszym kącie, na uboczu, chwyciłam mój notes, w którym zapisuję najważniejsze dla mnie sprawy i zabrałam się za podsumowanie roku 2022. Powoli, bez pośpiechu, przypominałam sobie kolejne małe i duże momenty tego roku. Zastanawiałam się, jak do tego, co się wydarzyło, miały się moje plany, wizje i nadzieje, a co mnie zaskoczyło. Co było najważniejsze, co zdominowało ten rok. Jakie drobnostki mnie ucieszyły. Co chciałabym szczególnie zapamiętać. 

Pomału czułam, jak myśli się rozplątują i robią miejsce nowym. Na koniec, gdy już spisałam to, co chciałam, posiedziałam sobie jeszcze chwilę tak po prostu, ciesząc się swoim towarzystwem. Jakie to mi było potrzebne! Gdy wróciłam do domu, zgrałam i obejrzałam jeszcze zdjęcia z zeszłego roku, uzupełniając moje notatki o wspomnienia, o których zapomniałam. Zorganizowałam sobie tę "randkę", bo czułam się przytłoczona. Po tych paru godzinach wróciły do mnie pomysły na wpisy na blog, na rolki na Instagramie i chęci do działania. Dlatego polecam zaplanowanie takiego specjalnego czasu dla siebie, raz na jakiś czas. To odświeżające, a poza tym dajemy sobie tym sygnał, że jesteśmy dla siebie ważni. Lubimy spędzać czas z bliskimi nam osobami. Czy z sobą samym jest tak samo? Czy lubię być we własnym towarzystwie?

Ja mam zamiar kontynuować w tym roku takie "randki". Czasem to będzie spacer, czasem kawiarnia, może kiedyś nawet kino? Możliwości jest wiele i na pewno będę dostosowywać plany do potrzeb. 

A skoro już mowa o planach na 2023 rok, podzielę się jeszcze tutaj moimi kilkoma. Przede wszystkim: nie wiem, jaki ten rok będzie. Z każdym kolejnym coraz bardziej dociera do mnie, że życie zaskakuje. To, co chciałabym na pewno, to poświęcić go mojej rodzinie, domowi. Skupić się też na profilaktyce samopoczucia, żeby stwarzać sobie wewnątrz i na zewnątrz bezpieczne miejsce, znaleźć i używać swoich "wentylów bezpieczeństwa". W związku z tym chciałabym kontynuować dbałość o to, co jem - wprowadzać do mojego dnia jeszcze więcej różnorodnego, zdrowego (i najlepiej szybkiego w przygotowaniu) jedzenia. Po drugie - co obiecuję sobie już od paru lat - wprowadzić regularną aktywność fizyczną. Nic specjalnego, jakieś spacery czy rozciąganie, byleby systematycznie. 

Systematyczności chciałabym też uczyć się tutaj na blogu i na Instagramie. Mam nadzieję rozwijać się w pisaniu jeszcze bardziej, częściej. Nie bać się publikować. Nie wstydzić się, że pokazuję moje życie i "co to wnosi?". Pokazywać, że zwykła codzienność jest czymś najbardziej fascynującym, co mamy.

No i marzą mi się fajne, klimatyczne wakacje, na przykład na wsi. Bardzo chciałabym też odwiedzić Wrocław na dłużej niż 2 dni i pokazać mężowi wszystkie moje ukochane miejsca tego miasta. I zrobić dla siebie coś nietypowego, na co zawsze żal mi było kasy: pedicure, manicure czy masaż.

Takie rzeczy zarysowują mi się w głowie na początku tego roku. O najważniejsze będę dbać, co do reszty mam luz z tym, czy przyjdzie, czy będzie zupełnie inaczej. A przede wszystkim chcę jeszcze bardziej ufać. 

I tego zaufania też Wam życzę! Niech ten rok będzie piękny, taki jaki będzie :)

Ściskam
Kasia L.

 

jasna gwiazda rozświetlająca nocne niebo nad miastem, akwarela

Piąty raz się zabieram za pisanie tego wpisu. Raz za bardzo się nad sobą użalam, drugim razem na bardzo wybielam moją rzeczywistość, opisując ją w samych superlatywach. Ani to, ani to nie oddaje tego, jaki był ten rok. Było po prostu różnie (jak w każdym roku, w końcu to 365 dni - całkiem sporo). Były wzruszenia, wrażenia, kolejne łzy niemocy, wielkie radości, dobre nowiny, zwątpienie i nowe nadzieje, małe sukcesy, ważne decyzje i dni zupełnie zwyczajne. Był zachwyt codziennością i było kompletne nią znudzenie czy zniechęcenie, czasem lęk.

Zacznijmy jeszcze raz. Mówiąc ogólnie, myślę, że ten rok zapamiętam jako okres dochodzenia do siebie po zakończeniu leczenia i czas budowania (głównie we własnej głowie) "nowej normalności". Dużą część roku poświęciłam na uczenie się radzenia sobie z przeżywaniem, zwykłego życia po trudnym psychicznie okresie, nowych nawyków i akceptowania rzeczywistości. Na wydobywanie na nowo radości, pasji i chęci. Na profilaktykę i rewidowanie mojego pojęcia o mnie samej.

Drugim, nie mniej ważnym, filarem tego roku już zawsze będą dla mnie podjęcie pewnej ważnej decyzji, do której dążyłam, myślę sobie, w pewien sposób od zawsze oraz wspaniała nowina w naszej rodzinie, która zwieńczyła 2022! Myśli o tym napawają mnie ogromną wdzięcznością za życie.

Jak zawsze, tak i w tym roku, odczułam wielką bliskość i wsparcie moich najbliższych, którzy stoją za mną murem. I w tym momencie to moje podsumowanie roku zaczyna brzmieć jak mowa na rozdanie Oskarów, ale nie jestem w stanie nie wspomnieć o tym, jakie ciepło czuję w sercu na myśl o moich najbliższych i o tylu dobrych relacjach, które udało mi się nawiązać/podtrzymać/rozwinąć w tym roku. 

ozdobna linia roślinna akwarela

Oprócz tego w 2022 roku...

✓ skończyłam 27 lat (i pierwszy raz poczułam, że to poważna sprawa)
✓ świętowaliśmy z mężem 3. rocznicę ślubu, 5. rocznicę zaręczyn i 10 lat związku!
✓ spełniliśmy kilka małych marzeń: o rowerowych wakacjach, długim urlopie, masażu w SPA, remoncie balkonu i zrobieniu tam miniogrodu
✓ napisałam tutaj 37 wpisów
✓ rozwijałam swoje konto na Instagramie @wczesnymrankiem (a właściwie bardziej siebie na tym koncie), starając się pokazać, że codzienność jest piękna
✓ przeczytałam ok. 14 książek, w tym zaliczyłam pierwszy w życiu e-book i sięgnęłam po fantastykę, z którą do tej pory obawiałam się, że mocno się nie polubimy
✓ kupiłam rolki i wróciłam do tej formy aktywności fizycznej
✓ zastanawiałam się, na jakich polach chcę się rozwijać, a na których na pewno nie - jednym słowem szukałam siebie
✓ zdarzyło się wiele przepięknych rzeczy, które mam w sercu

ozdobna linia roślinna akwarela

Dziękuję Ci, Boże, za wszystkich ludzi, których postawiłeś w tym roku na mojej drodze, za wszystkie doświadczenia, talenty i za siłę, którą mi dałeś! 

Dziękuję i Wam za ten wspólny rok na blogu i mam nadzieję na więcej.

Ściskam
Kasia L.

minimalistyczna choinka, akwarela

Wiecie, co jest niewątpliwą zaletą pisania bloga o codzienności? To, że mogę cofnąć się do dowolnego czasu z tego już półtora roku i zobaczyć, czym wtedy żyłam, o czym myślałam, jakie miałam zdanie na różne tematy. Słowem: jaka wtedy byłam.

Właśnie zajrzałam do swojego wpisu z zeszłorocznych świąt, Wyluzuj i odpuść. Święta Bożego Narodzenia skupione na relacji, i czytając uśmiechałam się na myśl o tym, jakie postępy poczyniłam przez ten rok w pracy nad sobą. Dziś już dużo łatwiej mi odpuścić i zaakceptować, że nie zawsze musi być idealnie. Dalej jestem na drodze, ale śmiało mogę powiedzieć, praktycznie nie zdarza mi się już umawiać więcej spotkań czy spraw niż dam radę w danym czasie. A to już coś!

Ale ja właściwie nie o tym. Zastanawiałam się, co napisać w tegorocznym świątecznym wpisie, a że weny brak, to zajrzałam do poprzedniego. Zanim jednak napiszę coś nowego, nie mogę się powstrzymać przed wklejeniem tu jednej z myśli, którą wtedy napisałam, a która dalej wydaje mi się niezwykle ważna:

Myślę, że warto zadać sobie w tym czasie pytanie: co jest dla mnie w tych świętach najważniejsze? A potem skupić się na tym jednym, pilnować, żeby tam ulokować najwięcej uwagi i sił. Bo pamiętaj, że jeżeli ze swojego wewnętrznego dzbana porozlewasz po trochu po wszystkich szklankach i szklaneczkach, to nie zostanie już nic, żeby nalać tam, gdzie najbardziej chcesz. 

Dla mnie Święta Bożego Narodzenia to spotkanie po długim oczekiwaniu. To radość z bycia w relacji, radość z bycia ocalonym, ukochanym. Najważniejsze spotkanie: z Jezusem. Ogromnie ważny dla mojego serca też czas spędzony z rodziną. Do tego piękne światełka, śnieg, choinka, dobre jedzenie. Uwielbiam po prostu chłonąć ten klimat i chłonąć to, co jest dla mnie sednem. 

Chcę podtrzymywać w sobie dziecięcą radość z Bożego Narodzenia, to takie moje małe marzenie. Zaczynając od najważniejszego: skupienia, oczekiwania w radości, modlitwy, kontemplacji, spotkań - zdawania sobie sprawy z tego, o czym te święta są. W drugiej kolejności dbając o detale, które wpływają na mnie kojąco i nastrajają na świętowanie: choinka, ozdoby, świąteczne piżamy, światełka, książki (już zaplanowałam na przerwę świąteczną kolejną część Jeżycjady, dziejącą się właśnie w święta, "Noelkę"). I choć czasem czuję presję uczynienia tego czasu wyjątkowym, to tak naprawdę może być zwyczajnie. Przecież sam w sobie jest wyjątkowy, a codzienność jest piękna i na co dzień, i od święta.

Z okazji Świąt Bożego Narodzenia życzę Wam codziennego doświadczania bezwarunkowej miłości i dzielenia się tą miłością; nadziei i wiary; prostej radości i ufności; inspiracji i życia w pełni :)

Miejcie piękny czas!
Ściskam
Kasia L.

Akwarela inspirowana choinką znalezioną na Pinterest: https://pl.pinterest.com/pin/holiday-card-series-2019-day-16-easy-diy-tree--33073378500626371/


 

górski widok z drzewami, akwarela

Dużo piszę o tym, jak dbać o swoje potrzeby i umiejętnie stawiać granice, kochać i zauważać samego siebie na co dzień. Dlatego tym razem "odegnę się" w drugą stronę i będzie o rezygnowaniu z siebie. Często zastanawiam się, jak łączyć ze sobą te dwa - mogłoby się wydawać - przeciwległe bieguny, żeby nie popaść w skrajność i po prostu być dobrym, coraz lepszym człowiekiem. 

Pierwsze, co mi przychodzi do głowy, to uzmysłowić sobie, że to nie są dwa przeciwległe bieguny, ale dopełniające się postawy, których połączenie daje dopiero postawę otwartości, miłości i pogody ducha. I tu wracamy do tego, co zostało już nieraz powiedziane na tym blogu, aby kochać drugiego człowieka TAK SAMO jak samego siebie. Myślę, że w razie wątpliwości czy "przeginania" w którąś ze stron, warto do tego właśnie się odwoływać i traktować jako papierek lakmusowy prawidłowego, pełnego miłości postępowania.

Jak zwykle do rozmyślań o przekraczaniu siebie sprowokowało mnie przebywanie w górach (ostatnio efektem takich rozmyślań był wpis Górskie przemyślenia o cofaniu się w życiu). W tym roku przekonałam się, że chodzenie po górach nie jest dla mnie. To znaczy wiedziałam to już w pewien sposób wcześniej, ale nie dopuszczałam do siebie tej myśli - bo tak wiele osób kocha górskie wędrówki. Nie chciało mi się wierzyć, że ja nie. W tegoroczne wakacje zrozumiałam, jak bardzo lubię przebywać wśród gór i cieszyć się tym wyjątkowym klimatem, i jednocześnie, jak bardzo nie przepadam za wielogodzinną wspinaczką. 

Niemniej, wędrowanie po górach i tym samym przekraczanie w jakiś sposób siebie, daje mi zwykle sporo do myślenia. Tego sierpnia w Tatrach wróciła do mnie myśl, jak ważne w codziennym życiu jest rezygnowanie z siebie. Oprócz górskich wędrówek wyzwaniem była także organizacja tych wyjazdowych dni ze znajomymi. Wiecie, w grupie, w której każdy jest dorosły, ma swoje przekonania, swoje rytuały, swój pomysł na zwiedzanie, posiłki, godziny i sposób odpoczynku - nie zawsze jest łatwo się dogadać. Oczywiście spędziłam ten czas z super ludźmi, z którymi dużo przebywam też na co dzień i bardzo się lubimy, ale w czasie, w którym spędzamy ze sobą 24 godziny dziennie i mamy do ułożenia każdy dzień tak, by odpowiadał wszystkim, nie ma innej opcji, niż czasem z siebie zrezygnować.

Po co to robić? Żeby dać przestrzeń innym. Żeby ułożyć sobie w głowie, że inny pomysł niż mój też może być dobry. Żeby łatwiej żyło się razem. Żeby służyć. Nie zawsze wszystko da się podzielić po równo - dzisiaj po obiedzie zmywasz ty, jutro ja. Nie zawsze da się zrobić tak, żeby każdy mógł podjąć decyzję. Czasem warto się dostosować, zrezygnować z jakiejś swojej wizji. To nie jest łatwe i dla mnie zwykle wiąże się z nieprzyjemnym poczuciem pewnej nierówności. Ale w miłości nie chodzi o to, żeby wszystkiego wszystkim było po równo, to nie socjalizm. Gdy coś robię, nie liczę na to, że ktoś odpłaci się tym samym. To jest właśnie ryzyko kochania. Mało tego - jak często ja nie odpłacam się miłością na miłość!

Mam głębokie przeświadczenie, że jest ogromna wartość w "zapieraniu się siebie". Choć tak często chciałabym być bardziej zauważana, to z drugiej strony nie chcę, by wszystko kręciło się wokół mnie i nie chcę sama mieć wzroku utkwionego tylko w siebie i swoje potrzeby. Jasne, nie jest mi łatwo złapać balans, bo z drugiej strony mam problem z nadmierną troską o innych. Ale myślę sobie, że w tych górach złapałam pewną równowagę - tam, gdzie czułam się na siłach odpuścić, albo gdzie czułam, że chcę zrobić coś po swojemu, "bo tak", to odpuszczałam. Z kolei gdy czułam, że przekraczam swoje granice, odpuszczałam niektóre z zaplanowanych aktywności, żeby nie narzucać na siebie nadmiernej presji i zwyczajnie nie przemęczyć się. Zamiast jednego czy dwóch wyjść w góry wybrałam czas z samą sobą i spacery po okolicach. I to też było super. Nie ograniczałam w ten sposób ani innych, ani siebie.

Nie zawsze moje potrzeby muszą być spełnione w tej chwili - bo inni mają też jakieś swoje. Ale warto świadomie decydować, kiedy rezygnuję z siebie, a kiedy zdrowym jest poświęcić czas sobie. W przypadku, gdy odpuszczam po to, by kogoś innego mogło wyjść na wierzch, staram się mieć w pamięci też te moje potrzeby, żeby zaplanować na dogodniejszy moment zadbanie o siebie, i pomysły, bo być może kiedyś będzie jeszcze przestrzeń na ich realizację. A jeżeli tej przestrzeni nie będzie, to też jest OK - nie wszystko musi być moje.

Trudny ten temat, rozmyślam nad nim od wielu lat. Jak widzicie po tym wpisie, wnioski nie są jasne. Ale czy kiedyś będą? Kochanie - bo w moim przeświadczeniu to ma na celu zarówno rezygnacja z siebie, jak i troska o siebie samą - zawsze będzie pracą i nieustającym podejmowaniem decyzji. A to rzadko kiedy jest od razu klarowne i oczywiste. Ale warto. Jestem pewna.

Ściskam
Kasia L.

Starsze posty Strona główna

O MNIE


Kasia Lewandowska

Polonistka pracująca jako bibliotekarz
i redaktor, spełniająca się też w roli pisarki.
Szczęśliwa żona ucząca się kochać życie
i wypełniać sensem każdy dzień.

Więcej o mnie: Szerzej o mnie i blogu

A na co dzień udzielam się tu: instagram.com/wczesnymrankiem

Zapraszam!


(fot. Justyna Szyszka / bezflesza)

LUBIANE WPISY

  • Po co piszę?
  • To już rok, odkąd prowadzę wczesnymrankiem!
  • 2024 -> 2025
  • Jestem mamą
  • Z pamiętnika #3: Trójka z przodu

INSTAGRAM

instagram @wczesnymrankiem

ARCHIWUM

  • ▼  2025 (3)
    • ▼  sierpnia (1)
      • Z pamiętnika #3: Trójka z przodu
    • ►  czerwca (1)
    • ►  marca (1)
  • ►  2023 (3)
    • ►  czerwca (1)
    • ►  stycznia (2)
  • ►  2022 (34)
    • ►  grudnia (1)
    • ►  listopada (3)
    • ►  października (2)
    • ►  września (1)
    • ►  sierpnia (2)
    • ►  lipca (4)
    • ►  czerwca (4)
    • ►  maja (4)
    • ►  kwietnia (4)
    • ►  marca (6)
    • ►  lutego (3)
  • ►  2021 (13)
    • ►  grudnia (3)
    • ►  listopada (3)
    • ►  października (2)
    • ►  września (3)
    • ►  sierpnia (2)

NAPISZ DO MNIE

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

Miło mi!
Dzięki, że jesteś i czytasz :)

Copyright © wczesnym rankiem - codzienność młodej mamy, polonistki i bibliotekarki. Designed & Developed by OddThemes